jedyne co w życiu za darmelca dostałam to solidny wpierdol na starcie. mentalny. fizycznego nie.
raz tata chciał nam wlać, bo się z bratem tłukliśmy w łazience o to kto się pierwszy myje, żebyśmy zdążyli na jedyny film, jaki mogliśmy oglądać w tygodniu, a że tłukliśmy się tak długo i namiętnie, że cały film przeleciał, a tata nic z niego nie usłyszał, a już nawet nie wiem czy chciał, ale z pewnością słyszał nasze jęki, cedzenia przez zęby trudnych zbitek słownych z gatunku "zabiję cię gnoju", sapanie i uderzenia tępymi przedmiotami typu nasze wówczas puste łby o kant umywalki, że chciał wreszcie z nami zrobić, jak to się pięknie mówi, porządek. jednak na narzędzie zbrodni wybrał listewkę, która złamała się przy pierwszym uderzeniu, mój bardzo nieletni naonczas brat zapytał "co ty robisz" w taki sposób, że zabrakło tylko kurwy pomiędzy, wszyscy się roześmialiśmy i poszliśmy w zgodzie brudni oglądać napisy końcowe dempsej i mejkpis na tropie.
tak więc kiedy jakiś czas temu mój kolega dzierżąc klucze od dobrze prosperującej firmy odziedziczonej po rodzicach powiedział, że wszystko, co w życiu ma, zawdzięcza tylko sobie, to zadławiłam się własnym prychnięciem. połknęłam je, nie dałam po sobie nic a nic poznać, bo kto wie, może kiedyś będę jeszcze potrzebowała tej znajomości.
wpierdol, który dostałam nie przekłada się niestety na pieniądze, zarobki, firmy, jeno na moją w chuj wielką wrażliwość i to, że płaczę, kurwa, nawet z powodu, że winda nie jedzie, mimo, że mam się dostać tylko na trzecie. łzy są wpisane we mnie jak te dwa ludziki pana leonarda da winczi w kółko i kwadrat. płaczę sobie dużo, a często, luźno i całkiem, że tchu nie mogę złapać.
jak mówię czasem, że gdzieś było tak, że się poryczałam, to się moi znajomi śmieją, że to znaczy jak, chujowo czy wręcz przeciwnie, bo u mnie o to w każdym przypadku nietrudno.
no trudno. płaczę.
ciężko się ze mną wtedy rozmawia, bo to człowiek by albo chciał przytulić, albo zdzielić z liścia na zasadzie "ej, weź się", bo z takim płaczem jest bez sensu jak z syreną - ani to zjeść, ani wyruchać.
jak byłam w meksyku, to się popłakałam jednego dnia: jak zeszłam z katamaranu, bo zeszłam sama; jak wsiadłam do dingi, bo to takie chybotliwe, a ja nie wrzeszczę ze strachu; jak weszłam do wody, bo weszłam do wody; jak przepłynęłam kawałek, bo przepłynęłam kawałek; jak wpłynęłam takiej amerykance w kajak, bo się z tego śmiała, a ja jej jeszcze po angielsku coś powiedziałam; jak wyszłam z wody, bo tam był trupek tej małej kaczuszki; jak poszłam za wydmę, bo tam była pustynia i ten ogrom suchości po tym ogromie wody to już było za dużo. i jeszcze tyle tlenu tam było i ja się sztachnęłam tym tlenem, że no łzy to same popłynęły, ale już razem ze mną z powrotem na katamaran.
po powrocie z rejsu miałam dżetlag stulecia, płakałam i płakałam, ciało mi się wiło i składało w jakieś nieznane mi coś, wyrywało mi trzewia z tęsknoty za tamtym tu i w ogóle. meksyk.
pomijam fakt, że pierwszego dnia po powrocie zamiast spać poszłam się z mężem natychmiast napić na imprezę i natańczyć. a było to w galerii sztuki, takiej że prawdziwe obrazy i tam był on. obraz, który wyglądał jak meksyk. jak nasz meksyk. darł się do nas kolorami, wszystkim krzyczał, że to on. a ja, że go chcę. że tak właśnie tam było, że w meksyku zostawiłam kawałek siebie, a na miejsce tego, który zostawiłam, wzięłam sobie meksyk do środeczka i odparowuję go teraz bardzo powoli.
bo ja tam odpoczęłam. odpoczęłam od choroby nataszy. myślałam, że mi się to nigdy nie uda. a zapomniałam na dwa tygodnie, że ja mam tu szpital co chwilę, wyniki i dziecko, które wymaga ode mnie więcej, niż inne. zapomniałam, że właśnie wyszłam z depresji, że ze światem to ja się miałam dopiero macać, tymczasem ja się ze światem przespałam, ja się na świat rzuciłam i daję mu się sobą porozkoszować też.
ja chcę żreć życie, wpychać je sobie garściami do duszy, łopatą wrzucać w siebie każdy dzień. teraz chcę być w pierwszej kolejności mną, a potem mamą, bo dziewczynki mam już duże. i że ja mogę. i że ten świat czekał. i że to wszystko jest takie piękne, nawet to, że jak biegnę po lesie, to muszę uważać, żeby nie ponadeptywać tych obleśnych jak dotąd ślimaków bez skorupek, które nagle tak cholernie wyładniały, jak ja po wakacjach.
wytrzeźwiałam i spytałam ile kosztuje obraz.
no i chciało mi się z powrotem upić.
nie można mieć wszystkiego - straszliwie nie lubię tego powiedzenia - ale tak właśnie było.
obraz odjechał, żal pozostał.
kilka dni temu poszłam na koncert mojej przyjaciółki małgorzaty, która to małgorzata zaczęła swoją karierę wokalną i to taka jest dobra, że hoho. no i ja tam poszłam, a tam więcej naszych przyjaciółek było, żeby ją powspierać, bo i na basie sama grała, i śpiewała i w ogóle takie takie. czad. no i śpiewa sobie małgorzata pięknie, a jak już posmyrała mnie wokalem po mózgu, że łza napłynęła do lewego oka, to ona nagle przerywa, że nas oszukała i że teraz to ona prosi ankę i martę na scenę i ja patrzę co tam się, kurwa, wyrabia, a one ten obraz niosą podpisany, że to dla nas. dla ojca jedynego i dla mnie. bo my rocznicę ślubu mieliśmy. siódmą.
i wtedy to ja dopiero gruchnęłam z oczu. w jakimś emocjonalnym widzie mówiłam, że "tak nie wolno", i że "warto się było ohajtać", że wszystko napiszę i że przeczytacie na blogu, a ojciec jedyny, że ja nie mogę płakać w takiej chwili, bo z nas dwojga to ja jestem ta co gada, a ja że jak nie mogę płakać, jak ja muszę.
na ten obraz, na to wspomnienie, na te uczucia złożyło się bardzo dużo ludzi. gośka skrzyknęła pół polski, żeby kupić nam obraz. wszystkich mam napisanych na karteczce. i wyrytych w sercu.
do tej pory na samą myśl płaczę, bo ja nie umiem brać.
nie umiem tyle dostać.
od tylu ludzi. i od takich ludzi.
obraz nie wisi. nie daję rady go zawiesić, płaczę kiedy po prostu przechodzę obok niego. ale kiedyś zawiśnie. kiedyś będę umiała. kiedyś odwieszę na haczyk swój brak wiary w siebie i powieszę haczyk na obraz. na wspomnienie. na siebie samą, na to, co się tam wydarzyło. haczyk na horyzont, na możliwości, na nadzieję.
to dlatego mnie zamurowało.
nie umiem wam podziękować, kochani. nie umiem. gośce, że to zobaczyła, wymyśliła, zaczęła i pociągnęła. przyjaciołom, że wpłacili pieniądze. dużo pieniędzy. że chcieli. że dla mnie, dla nas.
mnie się cały czas wydaje, że ja nie zasługuję, żeby mi coś dać. że owszem, ja to bym światu chciała dać co tylko mam. i ludziom, i zwierzętom, i ziemi, i wodzie, i niebu. ale że dla mnie nie trzeba. że ja nie potrzebuję, że ja sobie poradzę.
nieprawda.
potrzebuję.
potrzebowałam tego.
i radzę sobie tylko dlatego, że wiem, że jesteście obok. i że wiele razy byliście obok. w tych najtrudniejszych chwilach. w izolatce, w szpitalu, w telefonie, w esemesie, w mejlu.
dziękuję.
a gdybyście jeszcze poczuli, że miło, jak jestem wdzięczna, to w lipcu mam urodziny, a w październiku jest rejs do grecji, na który chwilowo mnie nie stać.
kocham was.
dziękuję.
płaczę.
i tak, wzięłam niepierdol.
zatoki. bo mocniejszy.