miałam piętnaście lat, pryszcze, złą fryzurę, ubrania ukradzione z niemieckiego kontenera dla biednych i swoje zdanie. byłam kundlem. mieszkałam ni to na wsi, ni to w mieście. miałam trochę mamy, trochę taty, a najwięcej to brata, ale w gruncie rzeczy byłam sama.
miałam pogląd, że zawsze spadnę na cztery łapy, co wiązało się z tym, że zawsze musiałam być na kolanach.
nos nosiłam wysoko, bo tylko wtedy mogłam się wyjebać na ryj z honorem. a wyjebywałam się wciąż. potykałam się o własne nogi, własne poglądy, własne zagubienie i ogólne zażenowanie swoją osobą.
byłam słaba i przestraszona, dlatego krzyczałam głośno i robiłam głupie rzeczy.
o szacunek i podziw nie umiałam zawalczyć inaczej, niż balansując na krawędzi życiowej żyletki otumaniając się substancjami, o konsekwencji użycia których nie myślałam, bo zdaje się, że myślałam zupełnie o czym innym, jeśli w ogóle skalałam się wówczas jakąkolwiek myślą.
nieustanne próby zaimponowania innym, mające na celu zyskanie wiary w siebie, kończyły się dla mnie nienajszczęśliwiej, jednak jakiś anielski kot zawsze nade mną czuwał i jakoś mnie na te cztery łapy rzucał.
mam wyrwane z kontekstu zdania w pamięci, mam gorzkie uczucia na wspomnienie wydarzeń z wtedy, mam też wiadro wstydu i drugie wiadro arogancji i braku pokory, z którego ulewam trochę na otoczenie, jak zaczyna mnie ranić.
po osiemnastu latach byłam na spotkaniu w szkole, z której mnie dwa razy dyscyplinarnie usunięto.
wśród ludzi sukcesu, biznesmenów, projektantów, dizajnerów, przedsiębiorców, zlajtowanych, jeżdżących latem do ciepłego kraju, zimą do zimnego, spokojnych, osadzonych w swoich bezpiecznych realiach, miłych, bardzo miłych ludzi.
nigdy tam nie pasowałam.
dla niepoznaki włożyłam sukienkę, co za czasów szkoły zdarzało się rzadko, i buty od projektanta, o czym wówczas mogłam tylko pomarzyć. pod porządną fryzurą i makijażem skrywającym niedoskonałości podobne do tamtych schowałam te same lęki i uczucia co wtedy.
wstyd mi, że mnie wyrzucono ze szkoły, wstyd mi, że moja klasa z moim wychowawcą ręczyli, żeby mnie z powrotem do tej szkoły przyjęto. wstyd mi, że nie mam firmy, pieniędzy na koncie, ani w skarpecie, że na wakacjach byłam pierwszy raz od pięciu lat. wstyd mi, że pijana dawno temu razem z jakimiś zbirami kazałam taksówkarzowi wjechać polonezem do internatu. wstyd mi, że tłukłam żarówki na korytarzu, żeby stróż szedł zobaczyć co się dzieje, a wtedy ja uciekałam z internatu.
ale kiedy mój wychowawca pyta czy przyjadę do szkoły poprowadzić zajęcia, poopowiadać o życiu, o talencie, o warsztacie, o doświadczeniach, o sile, o wytrwałości, bo młodzież przychodzi na lekcję pięć minut szybciej, żeby przeczytać mój wpis na blogu, to wiem, że było warto.