sobota, 26 lipca 2014

chyba tłukę lustra.

myślałam o czym napisać, kiedy zepsuło nam się auto, kiedy byliśmy w jednej trzeciej drogi do lekarza, kiedy przed nami było jeszcze 450 kilometrów i kiedy w upale czekaliśmy z dziećmi trzy i pół godziny na assistance na autostradzie.

myślałam o czym napisać, kiedy z dnia na dzień okazywało się, że naprawa będzie kosztowała jeszcze tysiąc złotych więcej, a ja przecież teraz nie pracuję.

myślałam o czym napisać, kiedy jechaliśmy w upale drugim autem bez klimatyzacji we czworo do szpitala i dalej, na czterodniowe wakacje nad jeziorem. kiedy martwiłam się, jak wyciągnę śpiące dzieci z fotelików, ale niepotrzebnie, bo się pięknie wyślizgiwały spocone.

myślałam o czym napisać, kiedy gorączkowały na tych wakacjach obie moje córki. kiedy piłam piwo wieczorem i traciłam przytomność w połowie. kiedy usypiałam na tarasie, kiedy wstawałam do gorących zanoszących się ciałek. kiedy nosiłam na rękach bardzo głośno płaczące dziecko. kiedy przez zęby śpiewałam pół nocy jadą, jadą misie.

myślałam o czym napisać, kiedy szlochałam przytulona do przyjaciółki, kiedy ona szlochała, kiedy jej córka pytała dlaczego płaczemy. kiedy uświadamiałam sobie co u mnie.

myślałam o czym napisać, kiedy psuła nam się lodówka, a ja teraz przecież nie pracuję.

myślałam o czym napisać, kiedy psuło się drugie auto, a pierwsze jeszcze nie naprawiło. 

i nie wymyśliłam.

nie mam co napisać.

jak w polskim filmie - nic się nie dzieje.

halo, życie, poproszę teraz o pasmo sukcesów.

poniedziałek, 14 lipca 2014

czterdzieści.

trzyletnia dziewczynka siedzi na biurku. dynda nogami. jest wysoko, ale nikt nie patrzy. tylko on. on przy biurku siedzi i, choć nikt mu nie kazał, odrabia lekcje. ubrani są śmiesznie. on w sztruksowe spodnie. za krótkie. ulubione. ona w sweterek granatowy. po nim. z jego imieniem wyhaftowanym na piersi. jedli dzisiaj chleb z masłem. chyba. jedli? wchodząc na taboret rano odkluczali drzwi. on odkluczał. do szkoły. ona trzymała go za sztruksy. "nie idź.", "nie zostawiaj mnie tu.", "te spodnie są brudne." - mówi ona. on milczy. "a co ty w tej szkole robisz? musisz iść?" - znów ona. on milczy. on zawsze milczy, chociaż wszystko wie. ale ona wie dlaczego on milczy. 
więc ona siedzi na biurku, patrzy na niego i prosi. poczytaj mi. on nie wytrzymuje milczenia. "sama sobie poczytaj!". normalnie by się rozpłakała. ale wie, że to nie działa. nie na niego. on jest inny. jest twardy. jest dobry. jest mądry. więc ona patrzy, jak on pisze. jak on odrabia lekcje. i ona uczy się czytać. ma trzy i pół roku. i czyta.
a potem już zawsze patrzy na niego. co on mówi, co on lubi, co on rysuje, co on uważa. trwa to na tyle długo, aż on uczy ją, że umie i może myśleć sama.
mówi jej to w pociągu, jak jadą sami te kilka godzin. on ma lat osiem, albo dziewięć, ona pewnie z cztery - pięć. to on ją zabrał do dziadków. na pewno im dadzą jeść. dali.
mówi jej to w tramwaju. 
mówi jej w sądzie. 
mówi jej w szkole.
mówi jej w nowym domu.
mówi jej w internacie.
na koncertach.
w jarocinie.
na komendzie.
przez telefon.
przez zęby.
przez całe życie.
MYŚL!

jestem, kim jestem tylko dzięki niemu.

kocham Cię, Bracie.
bądź szczęśliwy.

nigdy nie zapomnę, co dla mnie zrobiłeś.

dziękuję.
nie mam nic więcej, by Ci dać na urodziny, niż miłość.

czwartek, 10 lipca 2014

dziś twój wyjątkowy dzień, bardzo wyjątkowy dzień.

tak sobie z ojcem jedynym wymyśliliśmy, nie żeby specjalnie, ale jak się zaczęło, to postanowiliśmy kontynuować, że. robimy sobie zdjęcia. w tym samym miejscu, co miesiąc od narodzin nataszy, przez rok. a potem co roku. a potem nadeszła zoja i znowu co miesiąc. siadamy, cykamy i mamy. pamiątkę. natasza urodzona 26 lutego. równiutko co miesiąc, każda fota zrobiona. a zoja urodzona 3 lipca. nigdy, przenigdy nie zrobione kolejne zdjęcie trzeciego. ale się staramy! 

czym się różni pierwsze dziecko od drugiego? ano tym, że nie rycz. jak coś chcesz, to chodź. tym, że nie wymuszaj, przecież widzę, że krzywda ci się nie dzieje. tym, że poczekaj, muszę teraz dać jeść nataszy. tym, że jak wujek samolotem leci nad głowami, to macham z nataszą wujkowi, a zoja ryczy pod bzem, bo hałas. tym, że najwyżej ją kot udrapnie. tym, że jak się nie da zjeść, to wypluje, tym, że kładę ją spać i wychodzę. tym, że zna jedną kołysankę i przy niej zasypia, a nie że wszystkie i nie zasypia wcale. tym, że nie ma zabawy, póki nie ma siostry w pobliżu. tym, że jak jesteś głodna to jedz, co jest. tym, że jaki ona ma rytm dobowy? nie wiem. tym, że ile razy w nocy wstała? a ile butelek jest brudnych?

zoja skończyła rok. proszę mnie nie pytać kiedy, ja nie wiem. chociaż odkąd sobie urodziłam liczniki, to łatwiej mi się liczy. i trudniej godzi z liczbami.

każdego dnia, co rano, mój mąż wybiega do pracy. tuli dzieci, tuli mnie i wybiega. zostaję w piżamie, z tłustym włosem, przewracająca naleśniki. wącham łunę za nim i zostaję. tęsknota pachnie. dzieci też nim pachną. wącham dzieci. i czekam na powrót. w międzyczasie obiorę sobie gotowane mięsko z kurzej nóżki, poczytam, poskaczę, posmażę, pokopię w piachu, popchnę wózek, pozbieram, znowu pozbieram i znowu pozbieram. nie pozwolę, wymięknę, pozwolę, pogilgam, zabronię, wytrę łzy, zmienię pieluchę, schowam się za drzwiami, wypiorę, umyję sobie coś, popłaczę. zapomnę, dość często zapomnę, uprasuję, pojadę, wrócę, zjem, pouciekam, połapię, pośpiewam, polulam, pomyję. i za każdym razem się zdziwię kiedy ten rok minął. 

przyjęcie robimy w sobotę. pojutrze. nie mam nic. a zwłaszcza pomysłu na prezent.

przecież zoja ma nataszę, to czymże ją zaskoczę?

środa, 2 lipca 2014

opiniotwórczy blog matki jedynej.

wystarczyło smagnąć batem prominentów. końcóweczka batoga boleśnie liznęła ich dupy i te dupy prominentów załatwiły mi wszechspływającą pomoc. dupy prominentów nie dość, że prominentom nakazały nieść mi ratunek, to nakazały to - jak mniemam - swoim koleżankom, mamom, ciociom, babciom, kuzynkom, taksówkarzom, etceterom.

szłam jak lord, a tłum mnie nieomal niósł. może pomogę? pomóc pani? może wezmę? może zaniosę? to proszę usiąść, a ja przyniosę. tak, tak, tak. pasłam się w wypasie. o ile wypasem można nazwać truchtanie z torbami i dzieckiem po szpitalu.

łapałam uśmiech każdego człowieka oddany w stronę mojego dziecka, a trzeba wiedzieć, że dziecko mam niezwykłe, toteż każdy się doń uśmiecha, tak więc każdy uśmiech łapałam i przekuwałam w dobry uczynek. a to drzwi, a to schody, a to ustąpienie miejsca, a to podanie tacy, widelca. jak wierzycie w niebo, to pójdziecie do nieba. moja wdzięczność was tam zaniesie.

muszę też obiecać, skoro już taką mam moc sprawczą, a blog tak niezwykle opiniotwórczy, że nie przestanę. będę brać. brać ile wlezie. a jak nie dacie, to sama wezmę. jak od tego pana, który dziś uśmiechnięcie się do mnie i nataszy przypłacił wyniesieniem worka z jej siuśkami do śmieci.

dzięki, polska. jesteście zajebiści.