sobota, 12 stycznia 2013

mów do mnie jeszcze

kim dla dziecka jest matka?
oprócz tego, że matką?
miałam o tyle inaczej, niż większość społeczeństwa, że matki mi trochę zabrakło. niemniej wspomnienia mam, różnej maści, raz lepsze, raz gorsze. wczoraj puszczając dziecku płytę do posłuchania z tuwimem przypomniałam sobie zaskoczona, że nasza mama recytowała nam całe ptasie radio i to w wersji kwiatkowskiej! śpiewała nam tralalińskiego i pewnie robiła mnóstwo innych fajnych rzeczy, o których nie pamiętam. a te złe czeguś się wryły w pamięć i straszą po nocach jeszcze.
są rzeczy, które się matce mówi, są rzeczy, które się mówi tylko matce i są rzeczy, których się matce nie mówi i których tylko nie mówi się matce.
oczywiście, zależnie od wieku, rzeczy te zmieniają się, jako i matka się zmienia, o dziecku nie wspominając. zdarza się także, że dziecko staje się matką i sytuacja nabiera jeszcze jednego wymiaru - czy mówić matce.
kiedyś jechałam z mamą pociągiem i wystawiłam rękę za okno. "nie wystawiaj" powiedziała matka. "mhm" powiedziałam ja, a moje około dwunastolęctwo podpowiedziało mi "matka, daj spokój". za oknem był las. były szyszki, igliwie, zapach oraz sosnowe gałęzie, jak to w lesie. i taka sosnowa gałąź omiotła mi przegub. zdzieliło mnie batem po całym ramieniu. igłami, a może i szyszkami, badylem i pędem pociągu. nie trzeba być dobrym z fizyki, żeby zdać sobie sprawę, że napierdalało. rękę cofnęłam szybciutko, w zasadzie najpierw ją cofnęłam, a potem się zorientowałam co to było. "nie powiedzieć mamie" się kołatało w potarganej głowie, a gile i łezki z bólu otarłam rękawem naciągniętym na zraniony przegub. i teraz: dlaczego? - ja się pytam. przecież matka by mnie przytuliła, opatrzyła, wyjęła drzazgi. nie wiem, nie sprawdziłam. 
moja koleżanka jeżdżąc na trójkołowym rowerku, czterolatką będąc, wjechała pod stojącego tira. zdarła se łeb i do wieczora jeździła w kółko na rowerku czekając aż się ściemni, żeby matka nie widziała. dlaczego? - znów się pytam. nie wiem.
szłam do kościoła, a mieszkałam na wsi. spóźniona byłam, bo ja jestem spóźnialska. ksiądz dojeżdżał z innej wsi, więc nerwowo oglądałam się za siebie czy już jedzie, czy już przyjechał i co ze mną. no i wlazłam głową w słup. betonowy. żeby pozbyć się guza, przyłożyłam doń metalowy pieniądz, jaki miałam na tacę. zdjęłam czapkę, przyłożyłam, szłam, a pieniądz przysechł do krwi, która poleciała. miałam krwawy strup z pieniądzem w kołtunie, na to przyklejoną czapkę, której nie zdjęłam w kościele (na wsi!) oraz nie miałam na tacę. co było największym wstydem - nie potrafię ocenić. "tylko nie mówić ojcu" - dzwoniło przez całą mszę. dlaczego? 
w domu wyrwałam włosy razem ze strupem i w nagrodę byłam o stare pięć złotych do przodu.

dużo było rzeczy, które się powiedzieć powinno, a dużo takich, które się powiedziało niepotrzebnie.
większości już nie jestem w stanie odwrócić.
bywa, że to, co ważne ucieka, co błahe - zostaje. jak nauczyć dzieci co jest ważne, a co przemilczeć? nie wiem.

dziś obudziła mnie niespełna dwulatka: natasa puściła bąćka!

tak, to zdecydowanie moja córka.


3 komentarze:

  1. a może warto powiedzieć to, na powiedzenie czego nie jest jeszcze za późno? czy fakit?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. gdybym wiedziała, to chyba zrobiłabym to. A tak tkwię w nie wiem.

      Usuń
  2. mialam dzisiaj dzien nie w sosie. a potem przeczytalam ten wpis. splakalam sie ze smiechu, ze wzruszenia... dziewczyno, pisz czesto a duzo, bo ja mam przed soba w perspektywie jeszcze wiele takich dni, ze bez Ciebie chyba ani rusz...

    OdpowiedzUsuń